Wróćmy do jednego z najpiękniejszych wschodów tej zimy, przynajmniej z tych, które osobiście mieliśmy przyjemność doświadczyć. Są takie dni, które w jakiś dziwny i charakterystyczny sposób zapadają w pamięć bardziej niż inne. Często nawet sami nie wiemy dlaczego, choć tym razem akurat wiemy.
Jest początek stycznia, przez oszronione okna niewielkiej kuchni widać siłę mrozu. Oświetlone blaskiem księżyca podwóreczko skrzy się malowniczo, a pobliskie jezioro ustało w swoim monotonnym falowaniu. Ściśnięte potęgą zimna zastygło zupełnie, choć jeszcze wieczorem, ostatnia połać wolnej wody wesoło tańczyła w słońcu. Niebo jest czyste, bezchmurne, tutaj na Pomorzu, w pozbawionych świateł okolicach, gwiazdy wyglądają obłędnie i nigdy nie jestem w stanie się nasycić ich widokiem. Wyrywamy się jednak z zamyślenia i ruszamy w drogę. Przed nami kilkanaście kilometrów drogi, ostatnie dwa pokonujemy szybkim marszem. Zaczyna się przedświt. Idziemy w milczeniu, gęsiego, wąską ścieżką wydeptaną przez jelenie i dziki. Nawet tutaj, w głębi lasu gałęzie pokrył szron, nad podszytem unosi się jakby mgła. Czuć ostre powietrze w płucach i gardle, czuć smak mrozu. Uwielbiam ten stan.
Mieszanka ekscytacji i podniecenia, droga po skąpanym w mroku lesie. Tutaj dominują świerki tworząc aurę niezwykłości. Słońce podnosi się wyżej i zabarwia malowniczo niebo. Przed nami wzniesienie jakich wiele tutaj na Pomorzu, potem zejście i jeszcze raz w górę. Trzymamy równe tempo i w ciszy delektujemy się zjawiskowym wschodem. Dopiero się zaczyna, ale ze skoszonego zimnem powietrza wydobywają się purpury i fiolety. Kora drzew przybrała nieziemską tonację i ta cisza. Nie ma najmniejszego wiatru, zdaje się wręcz słychać stękanie konarów z zimna. Jestem oczarowany.
Sóweczka
Pygmy Owl
Glaucidium passerinum
fot. Łukasz Boch
Comments