To może na dzisiaj ciepła czerwcowa noc? Choć tak obiektywnie patrząc, trudno było nazwać to nocą, ta przecież kojarzy nam się z nieprzebytymi mrokami, obezwładniającą ciemnością i uczuciem samotności, a jak było wtedy?
Jest koniec czerwca, przełom czerwca i lipca to czas gdy na niebie goszczą zjawiska niezwykłe. To czas białej nocy, gdy łuny zachodu przenikają się niemal z czasem przedświtu pozostawiając niewiele czasu właściwej ciemności. Gdy do tego dodamy jeszcze obłoki srebrzyste, najwyższe atmosferyczne chmury podświetlone stalowym blaskiem, uzyskujemy pewne wyobrażenie i wyjaśnienie "białej nocy". Te wszystkie zjawiska pomimo, że rozciągnięte w czasie, wydawały się niezwykle ulotne. Każda minuta, nawet każda sekunda była niczym przeplatające się wzory i magiczne zjawiska kalejdoskopu. Każda z tych chwil ujawniała coś nowego, na nowo oczarowywała, każda z tych chwil była wyjątkowa i pchała w nienasyconą chęć uwiecznienia i zatrzymania tego co działo się nad naszymi głowami.
Tak właśnie odszedł sen i zmęczenie, zapamiętani w transie i uczestnicząc w tym niesamowitym zjawisku, spędziliśmy noc fotografując, aż do momentu gdy wysokie słońce zamknęło piękno spektaklu. Dzisiaj myśląc o tej nocy, gdy piszę te słowa, wydaje mi się nierzeczywista, trudna do wyobrażenia. Może to czas wywyższył tamten dzień do niezwykłej rangi, może poczucie wspaniałego przeżycia napompowała wyobrażenia, a może naprawdę to były czary?
fot. Łukasz Boch
Comentários