To miał być zwyczajny wypad, nic się nie zapowiadało, że będzie inaczej. Noc rozświetlona milionem gwiazd, kryształki lodu iskrzą w świetle księżyca, ich dźwięk i trzaski pękającego pod stopami lodu roznoszą się w głuchą otchłań oparzelisk i zmarzniętych bagien. Wejście do lodowatej wody o tej porze to nieustająca walka z wychłodzeniem i czasem. W głowie przyświeca tylko jedna myśl, ile jestem w stanie wytrzymać? Dwie, może trzy godziny? Płynąc mozolnie w wybranym kierunku, czuję przenikliwe zimno do którego nie można się przyzwyczaić, trzeba je tylko zaakceptować. Gdzieś tam w oddali jest mój cel. Ostatnie metry to prawdziwa i mozolna walka, 50 metrów w 30 minut, tyle potrzeba by zbliżyć się niepostrzeżenie do śpiących żurawi. Teraz pozostaje tylko czekać do pierwszych promieni słońca. Leżenie w bezruchu w lodowatej wodzie to jeszcze szybsze wychładzanie, krew odpływa z kończyn, a woda wychładza ciało. Najmniejszy jednak ruch może spłoszyć ptaki.
Panowanie nad własnym ciałem, emocjami, zimnem, wyłączenie bólu. Silna wola i determinacja w tym przypadku mogą nieść zagrożenie. Zziębnięty i dygoczący przerywam pod koniec sesje, wiem że to wszystko prowadzi tylko do hipotermii, a w najlepszym wypadku odmrożeń. Wstając po trzech i pól godziny przebywania w lodowatej wodzie już wiem, że nie jest dobrze. Stopy odmawiają posłuszeństwa, nie czuje już nic, nawet bólu. Tego dnia natura odcisnęła trwałe piętno na mym ciele. Odmrożone palce goiły się przez kilka miesięcy i długo będą przypominały o tym dniu.
Żuraw zwyczajny
Crane
Grus grus
fot. Marcin Baranowski
Kommentare