Nie spodziewałbym się, że wyprawa na łabędzie krzykliwe skończy się w środku lasu. O samych łabędziach nie przestaliśmy myśleć od zeszłej zimy. Wielki niedosyt i chęć zmierzenia się z tematem na nowo ciągnęła nas i kusiła. Minął rok, nadeszła nowa pora zimna i zamieci, nadszedł nareszcie czas na łabędzie. Życie jednak potrafi płatać figle, tak samo nieprzewidywalna jest natura. Nie da się jej zmierzyć tabelkami i wbić w jasne reguły, które my ludzie tak przecież ubóstwiamy. Wewnętrzna potrzeba kontroli i porządku pcha nas w takim kierunku rozumowania, ale przecież jest mnóstwo większych i mniejszych czynników, o których nawet nie mamy pojęcia. Nie jesteśmy w stanie objąć umysłem złożoności świata, który nas otacza, dlatego właśnie tak dobrze pasuje słowo chaos.
Od samego początku coś było nie tak. Każdego dnia znikały kolejne zastępy krzykliwych, by na trzeci dzień pobytu zderzyć nas z przykrą rzeczywistością. Ptaki się wycofały. Tylko dokąd? Na jak długo? Czy wrócą? Po okresie odwilży z samego początku roku, ścisnął ponownie mróz. Świat zachęcał do wędrówek i poszukiwań. Piękno lasów północy i orzeźwiający smak mrozu. Nie pozostało nam nic innego jak ruszyć przed siebie i poszukać szczęścia. Przeszłość nauczyła nas, że nie można się poddawać, że nastawienie, cierpliwość i determinacja potrafią czynić cuda. Świadomość tego jest jednym, a wdrożenie w życie drugim. Podcięte skrzydła nie chcą nieść człowieka w nieznane, morale wiszące na włosku i gasnąca nadzieja, że uda się wykorzystać kilka dni dobrej pogody.
Odmiana losu przyszła niespodziewanie i przyznać muszę, że do końca nie wierzyłem w to czego byliśmy świadkami. To spojrzenie, ta aura, to piękno ściśniętego mrozem lasu. Stare świerki i ciemny bór rozświetlany budzącym się słońcem i hipnotyzującym kolorem jej oczu.
Sóweczka
Pygmy Owl
Glaucidium passerinum
fot. Łukasz Boch
Comments